stworzeni do czegoś wielkiego
bohater: Jakub Kochanowski
xxx
Odginam kark poprawiając gruby koc, który miał mi pozwolić wysiedzieć w tym miejscu, na tych cholernych, popękanych kafelkach przez dłuższą chwilę. Zaciągam się wręcz mechanicznie cienkim papierosem patrząc na wszystkie odcienie czerwieni pojawiające się na warszawskim niebie i chociaż ze wszystkich sił próbowałam się przed tym powstrzymać uciekłam znowu do myśli czy to niebo to jedyne co nas łączy. Przełykam ślinę licząc ile już dni cię nie widziałam, ile dni minęło od momentu, gdy uciekłam od własnej rodziny, przyjaciół byleby nie spotkać właśnie ciebie.
Zawsze byłam słaba w postanowieniach noworocznych i minionego roku również nie udało mi się o tobie nie myśleć. Byliśmy jak powiew świeżości letnim rankiem, gdy jeszcze wszystko jest wilgotne od rosy, byliśmy silni jak silne może być uczucie między dwójką dzieci, którym nadal trzeba zaklejać rozbite przez nieuwagę kolana. Akceptowałam dzielące nas kilometry, góry pieniędzy wydawane na stacjach benzynowych byleby przez chwilę pobyć razem, posmakować ust, usłyszeć swoje imię w twoich ustach, posmakować ciebie. Strzepnęłam papiół na szklaną zapalniczkę brudząc ją zupełnie jak ty pobrudziłeś mnie swoją doskonałością. Od dziecka czułam się wyjątkowa; tak wmawiali mi rodzice, dziadkowie a potem wszyscy pedagodzy, których spotkałam na swojej drodze. Wierzyli, że mogę swoją skromnością i ponadprzeciętną inteligencją mogę zmienić świat, może odkryć nową formę życia albo wynaleźć lekarstwo na raka. Przesiąknęłam ich słowami budując w sobie poczucie bycia stworzoną do czegoś większego niż sprzedaż kaw w sieci popularnych kawiarni. Pragnęłam spełnić ich oczekiwania, zrobić coś, być ponad innymi ludźmi, ale wtedy pojawiłeś się ty. Tak bardzo niewinny w swojej formie - zwyczajny człowiek o niesamowicie badawczym spojrzeniu, którym prześwietliłeś mnie już podczas naszego pierwszego spotkania. Zwyczajny człowiek o niezwyczajnym wzroście i niezwyczajnej inteligencji.
– Znowu myślisz? – słyszę jej zatroskany głos, gdy otwiera balkonowe drzwi i patrzy na mnie przechylając głowę. To pytanie zdaje się być jedynie retoryczne, bo zawsze gdy znikam, gdy zamykam się na balkonie z paczką mentolowych papierosów to analizuję, rozkładam na czynniki pierwsze wszystko co się dzieje dookoła mnie; czasem myślę o studiach, czasem o rodzinie tej bliższej i dalszej, nie zawsze o sobie, ale zawsze moje myśli na końcu zatrzymują się na tobie i uświadamiam sobie jak bardzo musiało ci być ze mną ciężko.
Jeśli przez jakiś czas nie myślałam o tobie to wpatrywałam się we własne odbicie w lustrze próbując się przekonać czy na moich barkach nie siedzi zbyt duży ciężar. Milion razy zmieniałam swoje życie nie patrząc w tamtych momentach na ciebie i twoje problemy. Wierzyłam, że zawsze będziesz tuż obok, na wyciągnięcie ręki, w każdej chwili, gdy będę cię potrzebować. Znosiłeś to wszystko cierpliwie, ale gdy odległość między nami urosła do tej liczonej w tysiącach kilometrów nie potrafiłeś patrzeć na to wszystko bez emocji, chociaż tego nauczyli cię rodzice. Pamiętam jak przyleciałeś zapowiedzi i stałeś na schodach śliskich od jesiennych liści w strugach listopadowego deszczu z bagażem podręcznym w dłoni. Nie chciałeś wejść, ogrzać się - powiedziałeś, że wracasz do Polski ostatnim samolotem - wtedy poczułam, że coś między nami umarło. Milczałam, gdy z bezsilności płakałeś na mojej werandzie, a gdy powiedziałeś, że jeśli cię kocham to będziesz czekał do ostatniej minuty przy bramkach jedynie zagryzłam wargę. Te osiemdziesiąt trzy minuty, które mi ofiarowałeś sprawiły, że jedynie rozpakowywałam i pakowałam na zmianę walizkę. Chciałam rzucić to co tutaj miałam i wrócić z tobą, wrócić do ciebie i czuć to samo co wtedy w łódzkich lasach, gdy nieporadnie splatałeś moje palce ze swoimi. Pojechałam na to lotnisko, widziałam ciebie i twoją coraz bardziej rozczarowaną minę, a może było ci po prostu smutno, bo dostrzegłeś wreszcie tę moją nieidealność. Chciałam do ciebie podbiec, pogładzić zarys szczęki palcami i przyrzec, że będę już zawsze.
Nie zrobiłam tego, nie powstrzymałam cię przed odprawą, przed odejściem z mojego życia, definitywnego końca wszystkiego co nas łączyło, gdy zniknąłeś mi z oczu zrozumiałam, że właśnie zadeptałam to, co jeszcze się między nami tliło. Chciałam mieć cię dla siebie, ale ja nie mogłam ci dać tego samego - musiałam zmierzyć się z bólem rozrywającym moją klatkę piersiową, którą leczyłam kolejnymi papierosami, musiałam przełknąć ten żal, bo przecież to ja miałam zmienić świat.
– Już skończyłam się nad sobą użalać – wstaję nie patrząc na nią, otrzepuję się z resztek kurzu ponownie robiąc pewną siebie minę. Wróciłam do swojego życia zamykając wszystkie wspomnienia o tobie w szczelnym pudełku schowanym gdzieś z tyłu mojej głowy, bo wiem, że to one będą mnie ogrzewały, gdy wszystko inne przestanie mieć sens.
I gdybyś teraz zapytał się mnie co najlepszego spotkało mnie w życiu to mogłabym wymienić setki miejsc, w których byłam, setki ludzi, których poznałam, a ty pewnie powikałbyś głową z tym szczerym uznaniem, bo u ciebie nigdy nic nie było na pokaz, potem byś odszedł. Znowu zniknął byś z mojego świata na krócej lub dłużej bez zapewnienia, bez prawdziwego stwierdzenia, że zawsze to byłeś ty - bo tylko ty byłeś w stanie zatrząść moim światem stojąc w miejscu i to właśnie ciebie będę wspominać każdej nocy, gdy już osiągnę ten swój sukces, gdy zmienię świat. Byłeś najlepszym co miałam w życiu; stałeś się moją największą motywacją, a gdy odszedłeś największą porażką.
Czuję pod skórą rytm dobiegającej z wewnątrz mieszkania piosenki, która zupełnie nie pasuje do dzisiejszej imprezy; zbyt melancholijna, ze zbyt mocnym tekstem, ze zbyt wieloma nawiązaniami. Musiałam choć na chwilę uciec od tego zgiełku, znaleźć się całkowicie sama z zafoliowaną paczką papierosów w kieszenii spodni. Opieram się o balustradę obserwując przejeżdżające samochody i zachodzące słońce. Staram się oddychać tak głęboko jak potrafię, ale dziwny spokój czuję dopiero, gdy dym rozgaszcza na stałe w moich płucach. Słucham piosenki, którą od kilkunastu miesięcy przewijałam za każdym razem, gdy słyszałam jej pierwsze takty. Przeklinam pod nosem mojego przyjaciela, który z każdym moim “nie” na pytanie czy przyjadę do Krakowa zdawał się być jeszcze bardziej zdeterminowany, bo gdy stanął w drzwiach mojego mieszkania nie miałam siły znów mu odmawiać, więc spakowałam jedynie kilka najpotrzebniejszych rzeczy i kilka godzin później pojawiłam się na podjeździe jego rodzinnego domu, w którym przebywało już kilka gości. Od pierwszego piwa, które otrzymałam wiedziałam to o czym nic nie miał zamiaru mi powiedzieć - domyśliłam się po niepewnym spojrzeniu organizatora i pokoju pełnym przerośniętych mężczyzn.
Byłam przygotowana na spotkanie z tobą, jeśli można być przygotowanym na stanięcie oko w oko ze swoją największą tęsknotą i boleścią. Ściskałam dłonie w kieszeniach byleby odwrócić swoją uwagę od twojego unikającego mnie wzroku. Całe to ukartowanie, zmuszenie nas do spotkania stało się oczywiste, gdy zobaczyłeś mnie po raz pierwszy i widziałam w twoich oczach ten błysk strachu, chęć ucieknięcia daleko stąd. Nie zmieniłeś się odkąd widziałam cię na lotnisku, jednak w twoich ruchach było coś bardziej mechanicznego, wyuczonego, jakbyś grał kogoś kim nie jesteś. Może to moja osoba tak zaczęła na ciebie działać, nie chciałam ryzykować rozmowy, spędzania czasu w twoim pobliżu, więc wybierałam przeciwległy kąt pokoju, inną grupę ludzi, miejsca, gdzie ciebie zwyczajnie nie było. Potem zjawiła się ona - niepozorna blondynka, która swoją delikatnością pasowała do twojej idealności, charakteru bez skazy z uśmiechem, który mógłby kończyć wojny, a nadal sprawiał, że zapominałam jak należy przełknąć ślinę. Karciłam się za to, że szukałam cię w tłumie, chciałam choć przez chwilę popatrzeć na ciebie, bez poważnego powodu, podziwiać dobroć bijącą z twojej twarzy.
Podciągam rękaw skórzanej kurtki gasząc niedopałek mojej bezczelnej przyjemności, która miała być zamiennikiem ciebie, bo w końcu ktoś musiał zaopiekować się moimi ustami.
– Oh, jesteś w moich żyłach, nie mogę się ciebie pozbyć – nucę pod nosem czując jak mocno docierają do mnie te słowa, bo gdy wszedłeś do tego domu zrozumiałam, że to co zrobiłam na lotnisko nie było zadeptaniem; to wszystko czekało we mnie na ten tlen, którym jak zwykle byłeś ty, a to wszystko znowu się rozpaliło i paliło do żywego, choć próbowałam to gasić. Przymykam oczy wsłuchując się w sierpniowy wiatr smagający moją twarz, wsłuchując się w ciszę, próbując odzyskać to wszystko co w dalszym ciągu należało do ciebie.
– Oh, jesteś wszystkich, czego smakuję, w nocy w moich ustach – słyszę ten znajomy głos przyciemniony spożytym alkoholem i uśmiechnęłam się pod nosem. – Nie pomyliłem?
Odwracam się przez ramię patrząc na to jak siadasz na drewnianym parapecie w tej swojej kraciastej, flanelowej koszuli i łapiesz mój wzrok tak bezczelnie się uśmiechając. Jednak jest w tym coś delikatnego, niepewnego jakby ta nitka porozumienia między nami kołysała się zbyt mocno, aby można było być pewnym, że się nie przerwie. Patrzę po raz ostatni na ciemniejące niebo i po raz ostatni przełykam ślinę - to nie miało być łatwe, ja byłam stęskniona, a ty byłeś pijany, ale to było jedyne co przyszło nam mieć.
– Cześć – mówię cicho wkładając coraz bardziej spocone dłonie w kieszenie wpatrując się w twoją grdykę, gdy przełykasz ślinę. Nie wiemy co powiedzieć, jak się zachować, bo przecież wydarzyło się zbyt dużo aby rozmawiać o wszystkim, ale wydarzyło się zbyt dużo, aby udać, że się nie znamy.
– To cholerstwo cię kiedyś zabije – wskazujesz ruchem głowy na paczkę leżącą na stoliku, a ja tylko prycham pod nosem.
Biorę ją do ręki i niewiele się zastanawiając wyciągam z niej jednego papierosa bawiąc się nim w palcach. Nienawidziłeś nikotyny, nie rozumiałeś palaczy i do momentu, gdy nie zaczęłam palić zgadzałam się z tobą, że to najokropniejsza z używek, ale jak mawiają punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mierzysz mnie zdegustowanym spojrzeniem podchodząc krok bliżej, patrząc mi w oczy i mogłabym przysiąc, że przez moment widziałam w nich błysk tęsknoty, ale może to było tylko odbicie moich.
– Na coś trzeba umrzeć – rzucam spokojnie patrząc na twoją reakcje, a ty robisz jeszcze jeden krok stając tak blisko, że muszę zadrzeć do góry głowę. Stoimy naprzeciw siebie wpatrując się w siebie z tak ogromną intensywnością, że nikt nie byłby w stanie przerwać tego spojrzenia. Spojrzenia złożonego z tylu emocji, smutku mieszającego się z nadzieję, tęsknoty mieszającej się z żalem.
– Twoja ofiara nie zmieni świata, mała – mówisz uśmiechając się z czymś na kształt troski, a potem zabierasz rulonik z moich dłoni zginając go na pół. Przymykam na chwilę oczy czując jak mocno kręci mi się w głowie z powodu natłoku myśli, wrażeń, zapachu twoich perfum, ciepła twojego ciała. Rozglądam się po balkonie i zagryzam wargi, gdy ty robisz to samo. Stoimy zbyt blisko siebie, aby nie zorientować się, że znajdujemy się w tym samym miejscu, gdzie wszystko się zaczęło, na tym cholernym balkonie naszego wspólnego przyjaciela, podczas takiej samej jak wtedy imprezy. Śmieję się krótko zdając sobie sprawę z absurdu sytuacji chcąc się odsunąć, wrócić do środka, wlać w siebie jeszcze kilka kieliszków alkoholu i zapomnieć choć na chwilę zapomnieć o tym co gniecie mnie od środka, jednak nie potrafię się ruszyć.
– Tutaj wszystko się zaczęło – mruczysz dotykając mojej dłoni, a ja czuję jak w moim brzuchu eksplodują fajerwerki, a przez kręgosłup przechodzą dreszcze. Unosisz dłoń zakładając mi za ucho jeden z kosmyków włosów, a ja wstrzymuję oddech. – Jesteś jeszcze piękniejsza niż zapamiętałem. Może to wszystko wydarzyło się po prostu w złym momencie, bo nie wierzę, że to nigdy nie miało sensu.
– Jesteś pijany – szepczę, ale nie robię nic aby powstrzymać twoje dłonie dotykające mojej talii. Chcę chociażby jeszcze raz poczuć, że jestem twoja i przecież gdybyś tylko mi pozwolił mogłabym oszaleć dla ciebie. Widzę straszny ból w twoich oczach i ulgę w uśmiechu, gdy nie zabieram twoich rąk, gdy zamieram czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Pragnęłam poczuć twoje usta na swoich po raz kolejny, wtulić się w ciebie i zwyczajnie posłuchać bicia twojego serca. Pragnęłam abyś znów być mój, ale nie mogę pozwolić, abyś teraz, na tym balkonie mnie pocałował, więc gdy się nachylasz odwracam głowę. – A ona?
Wzruszasz ramionami odginając kark do tyłu, aby spojrzeć w niebo. Nie sądziłeś, że stanie się dla mnie przeszkodą, ale nie chcę budować czegokolwiek na krzywdzie, na niedomówieniu.
– Świat jest cholernie kruchy, pamiętaj o tym – ściskam twoją dłoń chcąc, abyś na mnie spojrzał i wtedy wspinam się na palce muskając w krótkim pocałunku twój policzek. To nie jest koniec - to jest dopiero początek.
Spoglądam na wschodzące słońce przez kuchenną szybę zastanawiając się czy tamten wieczór rzeczywiście coś zmienił, coś naprawił. To, że znaleźliśmy się po czterech latach na tym samym balkonie, na którym odbyliśmy swoją pierwszą rozmowę i pierwszy raz się wspólnie upiliśmy nie mogłam nazwać przypadkiem - on był jedynie usprawiedliwieniem tego czego ludzie nie potrafili wytłumaczyć. Sięgam po kubek z czarną jak smoła kawą zastanawiając się czy jestem w stanie nie skrzywdzić cię ponownie. Najbardziej na świecie chcę właśnie twojego szczęścia, jakbym była ci winna zadośćuczynienie za całą moją niedoskonałość.
– Coś między zaszło wczoraj? – słyszę jak brunet opada na krzesło obok ciebie i spogląda na twoją bladą twarz z nadzieją. Rzucam mu krótkie spojrzenie znaczące tyle co “nie twoja sprawa” jednak intensywność jego wzroku w końcu zaczyna cię irytować. Słyszysz jak stuka palcami w stół, a wystukiwany rytm obija się echem po mojej czaszce.
– Rozmawialiśmy – staram się uciąć temat, bo doskonale wiesz po co była ta cała impreza, to co było to całe zbiegowisko. Odpuściłam spotkania z kuzynem byleby jego czasem tam nie spotkać, gdy grali turniej w moim rodzinnym mieście siedziałaś na najwyższej trybunie - nie chciałaś wejść do tego świata, nie chciałaś niezręczności, chociaż córka mojego kuzyna ciągnęła ulubioną ciocię w stronę boiska. – Tomek, to wszystko nie jest takie proste – jego spojrzenie mówi zupełnie coś innego, ale on nie zna całej historii tylko tę ocenzurowaną wersję, którą postanowiłaś puścić w świat byleby nie musieć odpowiadać na wszystkie pytania ciekawych osób. – Nie da się wszystkiego naprawić w jeden wieczór, gdy w oknie czaisz się ty, a on kilka godzin wcześniej całował inną. Nie chcę, żeby znowu cierpiał, bo tego bym sobie nie darowała. Chcę dla niego jak najlepiej, nawet jeśli to oznacza, że z nim nie będę. Nie mogę na niego naciskać, nie chcę tego robić, bo te dwa lata temu to ja złamałam mu serce, bo liczyły się studia, badania i w pewnym momencie zrozumiałam, że nigdy nie będę wystarczająco dobra dla niego, nigdy nie pozbędę się tych rys na moim charakterze, nigdy nie będę równie idealna jak on – czuję się zdana na łaskę losu, przeznaczenia, świata, chociaż to ja miałam zmienić świat to on zmieniał mnie. – Bo o to chodzi o coś więcej, bo to chodzi o nią i o to wszystko co jest między nimi.
Przeczesuję palcami włosy czując jak opadam z sił mimo wypitej kawy, jak mocno pulsują mi skronie z nerwów, że nie będę potrafiła się zachować, gdy on zejdzie z góry i wejdzie do kuchni. Miałabym się przywitać, udać, że wczorajsza rozmowa nie miała miejsca czy może powinnam wyjechać nim się obudzi. Posyłam przyjacielowi bezsilny uśmiech zdając się na bieg zdarzeń, gdy słyszę głośne chrząknięcie. Patrzę w twoje pełne nadziei oczy, gdy stoisz zwyczajnie w progu i czuję jak mocno bije moje serce.
– Nigdy nie byłem ważny, świat z czasem też przestał mieć znaczenie – mówisz z rozczulającym uśmiechem, od którego miękły mi kolana, a oczy zachodziły łzami. – Nie jestem doskonały, ale dzięki tobie taki się czułem, bo to zawsze byłaś ty, bo to zawsze ty będziesz dla mnie najważniejsza.
Nie musiałeś mnie pytać o coś jeszcze, nie musiałeś mówić już nic więcej, bo wtedy wszystko stało się jasno - tak bardzo chcieliśmy szczęścia drugiej osoby, że zwyczajnie się w tym zgubiliśmy, zresztą kto się nie gubi w życiu, każdy popełnia błędy, ale trzeba wierzyć, że wszystko dzieje się po coś. Poczułam, że to jest szczęście, gdy zacisnęłam dłonie na materiale twojej koszulki i wiedziałam, że już tak łatwo nie wypuszczę go z rąk.